Znowu się zaczyna...
Czy zdarzyło Ci się, że coś trudnego trwało na tyle długo, że jak zaczęło pojawiać się coś podobnego, to jednocześnie dawało ono początek narastającemu strachowi?
Taaaak! Mi się zdarzyło, np. teraz ;)
Ten tydzień był wyjątkowo dziwno-trudny. Bo Teosiowi (mojemu synowi) już od jakiegoś czasu zaczęło się polepszać i chociaż podpłakiwał, to nie całe dnie, a nawet zaczął mieć drzemki w ciągu dnia, co zdecydowanie ułatwiało mi posiadanie chociaż mini przestrzeń dla siebie. A tu nagle dowiedzieliśmy się, że wciąż organizm Teosia walczy z anemią, którą odziedziczył po mnie i na dodatek dostał żelazo, które miałam wrażenie, że pogarsza mu jego samopoczucie za czym szedł m.in wzmożony płacz. Wiecie... kiedy usłyszałam, że Teo ma jeszcze jakąś nieuregulowaną wartość we krwi, to nie tyle się wystraszyłam, ale było mi po prostu... źle i przykro. Byłam przekonana, że już koniec z dodatkowymi kropelkami i żelazem, co nam trochę utrudnia codzienność, ale też po prostu nastawiłam się na pozytywne informacje. No cóż... chłopczyk nie wygląda jakby miał anemię, ani też się tak nie zachowuje, a wręcz swoją żywotnością pokazuje totalnie coś innego ;), a ja wciąż wierzę i jestem nastawiona, że kolejny wynik to już będzie ten z dobrymi newsami.
W każdym razie... w czwartek przyszedł lekko krytyczny moment... Teoś nie tylko nie miał żadnej drzemki, ale najpierw pół dnia dosłownie piszczał z bólu brzucha i ciągle chciał jeść (co jak mniemam miało oznaczać, że potrzebuje szczególnej bliskości), a potem nadal chciał wciąż jeść i na dodatek okrutnie zanosił się płaczem. Całość trwała do późnych godzin wieczorno-nocnych...
On płakał, a ostatecznie i ja ... W moich oczach narastał strach, przerażenie, że to, co było wraca... Czyli całe dnie płaczu dziecka i niemożność uspokojenia go. Wiem, że dla wielu to może brzmieć błaho i na pewno każdy z nas ma inną wrażliwość, a także inny poziom wytrzymałości, ale dla mnie taka sytuacja trwająca nieustannie przez jakiś okres powodowała załamania nerwowe i okropne wykończenie fizyczne. Było źle, zaczęło się polepszać, a tu nastał gorszy moment.... Jednak to, że nastał, to nie znaczy, że będzie trwać, a jeśli będzie, to zapewne tylko przez jakiś okres i minie… Niemniej, mnie to złamało... A najbardziej zaskoczył mnie fakt przerażenia, które zaczęło we mnie narastać i ta nieustająca myśl, że "znowu się zaczyna".
Myślę, że często tak właśnie jest, jakieś wydarzenie wykopie na tyle głęboki dół w naszej głowie, że ciężko jest go zasypać tym, co dobre. I kiedy przychodzi coś, co je przypomina, to zaczynamy odgrzebywać i po prostu się bać, a strach, to jeden z największych złodziei w naszym życiu i nie może być tak, że nami rządzi, popychając w różne zaułki załamania, płaczu, obawy…
Wiem, że łatwo się mówi, bo sama jestem teraz w miejscu gdzie walczę z okolicznościami i samą sobą, ale tak myślę, że niesamowicie ważne jest, żeby się im nie poddawać, bo to po prostu nie pomoże. Czasem trzeba płakać, żeby się w pewien sposób oczyścić, ale nie można w tym pozostać. Mogą przyjść myśli strachu, ale jak tylko je zauważymy, to starajmy się je zwalczać. Może przyjść nawet załamanie, ale nie pozwólmy sobie w tym pozostać. Niech też to, co było, nie dominuje tego, co jest i stare okoliczności, niech nie przyćmiewają dobrych rzeczy, które pomimo danego epizodu wciąż są.
Kiedy miałabym powiedzieć co mi pomaga, to na pewno wiara w Boga, który jest moim Tatą i chociaż bywa, że nie rozumiem i się wręcz wykłócam, to jednak powrót do świadomości, że On Jest, słucha, nie przestaje się troszczyć i Jest niezmienny, bardzo mi pomaga. A także ludzie. Ludzie, których mam wokół siebie. Mój mąż, który o stokroć bardziej cierpliwy niż ja potrafi pomóc mi nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie wesprzeć, a także pomimo domowego armagedonu płaczu nie poddaje się, a wręcz dzielnie z nim walczy. Więc nieraz czekam na niego odmierzając czas aż wróci z pracy (przyznam, że teraz jeszcze bardziej kocham weekendy ;) ). No i cudowni przyjaciele, którzy są moją rodziną mieszkającą tutaj, na miejscu i kiedy trzeba, to są w gotowości wysłuchać, napisać, porozmawiać, a nawet podjechać odciążyć.
Tym razem wyszedł post niczym kartka z dziennika ;), ale chyba tego potrzebowałam... Potrzebowałam napisać jak się mam, ale też napisać kilka słów wiary w lepsze dziś i lepsze jutro, a także kilka myśli mających mnie zmotywować i pomóc dostrzec też to, co dobre w mojej codzienności.
Tak swoją drogą, to polecam kartkę papieru i długopis lub notatnik w telefonie i wypisanie sobie tego jak jest rzeczywiście. Zapewne najpierw łatwiej będzie napisać co jest nie tak jak byśmy chcieli, ale po chwili emocje zaczynają opadać i pojawiają się też te dobre rzeczy, które pomagają przetrwać trud dnia dzisiejszego ;)
Dobrego weekendu.

0 komentarze:
Prześlij komentarz